-
Cześć! – zawołał czarnowłosy chłopak, wchodząc do sali prób. Początki Diru, a
zagubiony Toshi jak najbardziej próbował wpasować się w towarzystwo. Sala prób
– najbardziej obskurne miejsce w tej
części miasta, właściwie gdzieś na obrzeżach. Nikt
nie wie gdzie jest, oprócz nich.
-
Hej… - doszedł do niego cichy pomruk gdzieś z kąta sali. Poszedł więc tam i
zastał Kyo, siedzącego na starym, powycieranym, zgniłozielonym fotelu.
I w tym momencie jego wspaniały humor przestał
istnieć, zawieszając się w przestrzeni międzyczasowej. Męczyło go tylko
pytanie, dlaczego akurat Kyo? Czemu nie ten czerwonowłosy wariat Die? Albo
Shin, ich maskotka. Nawet Kaoru, okrutny lider, z którym wszystko poszłoby
szybko. Właściwie wiedział to tylko z opowieści
reszty zespołu, gdy poprosił ich o przestawienie się w jednym zdaniu. Mimo
tego, że dowiedział się tak mało, dowiedział się wszystkiego najważniejszego.
Roześmiany
głos czerwonowłosego, oznajmiający mu - „Die, błazen.”.
Rumieniący
się perkusista, którego Toshiya najpierw wziął za kobietę, powiedział jedynie
„Shinya”, na co chichoczący Die dodał „nasza maskotka” i mimo drwiącego tonu
głosu poczochrał czule blondyna po włosach.
„Kaoru,
lider” poinformował go zimny głos mężczyzny o fioletowych włosach, który mimo całkiem
przyjaznego wtedy uśmiechu, nadal wyglądał na lidera, zimnego sadystę.
„Nie
wkurzać” – zanotował sobie w podświadomości świeżo upieczony basista.
I
tylko jedno słowo, to „Kyo” wypowiedziane głosem człowieka zmęczonego życiem,
naprawdę go tknęło.
Wracał
myślami jeszcze parę razy do tego dnia, w którym od nasilenia sztucznych
uśmiechów bolała aż głowa. Obejrzał chyba wszystkie filmiki na youtube z
koncertów La Sadie’s. Wszystkie, nawet te najkrótsze urywki pseudowywiadów z
nimi, właściwie głównie skupiając się na krótkich, rzeczowych wypowiedziach
wokalisty itym głębokim głosie. Śmiał się jak opętany w momentach, w których
znalazł film, na którym Kyo wygłupiał się z Die’m. Rozedrgany obraz, ciągle
śmiejący się kamerzysta, którym prawdopodobnie był Shinya, ( poznał po
subtelnym śmiechu ). Najbardziej jednak rozczulały go zdjęcia śpiącego Kyo.
Dowiedział się kiedyś od Kaoru, że wokalista uwielbia spać i przede wszystkim
potrafi dokonać tego zawsze i wszędzie. Lider kazał obejrzeć mu parę wywiadów i
uważnie skupiać się na Kyo i jego okularach przeciwsłonecznych. I faktycznie,
gdy się dobrze przyjrzeć w większości wywiadów Kyo miał zamknięte oczy.
-
Jak ten bas? – zapytał Kyo, właściwie nawet nie odrywając wzroku od czytanej
właśnie książki, ale za to odrywając Toshiyę od głębokich rozmyślań na jego
temat.
- Zajebisty! – zaśmiał się sztucznie basista,
zdejmując szalik i czapkę. Przeklęta zima. Zadrżał lekko z zimna. – A jak tam u ciebie? –
zapytał, ściągając kurtkę i zastanawiając się, czy w ich „sali prób” należy
zdejmować buty, czy też nie. Pewnie wszyscy będą uważać to za śmieszne, ale
właśnie z takimi problemami borykał się codziennie czarnowłosy spotykając się z
którymkolwiek chłopakiem z zespołu, nawet jeśli chodziło o bzdurne wybranie
basu. „Zdjąć kurtkę, czy nie? Może zdejmę, mogą uznać mnie za niewychowanego. A
jak właśnie nie powinienem zdejmować? Jeszcze pomyślą że się spoufalam.” I
miliony innych głupich z pozoru pytań, na które, mimo szczerych chęci, nie
potrafił odpowiedzieć. – Czemu jesteś tylko ty? – zapytał, potrząsając głową,
po czym zdjął buty starając się nie myśleć o konsekwencjach swego może
zbyt „śmiałego” czynu, jakim nazwał go w
myślach. Jeśli jakiekolwiek miałyby zaistnieć.
- Kaoru mi kazał.
Toshiya
pokiwał powoli głową dokładnie zastanawiając się co ma powiedzieć. Westchnął
cicho kolejny już raz dzisiejszego dnia, zdając sobie sprawę, że w głowie ma
kompletną pustkę.
-
Co jest? – mężczyznę z zamyślenia wyrwał („Zapewne nieświadomie” – pomyślał
Toshiya. „Pewnie tylko z uprzejmości się odezwał.”) blondyn spoglądając na
niego łaskawie. – Podaj fajki, młody.
Basistę
przeszedł dreszcz, gdy podając papierosy wokaliście musnął jego palce swoimi.
Właśnie w tym momencie ich znajomości Toshiya w ogóle zdał sobie sprawę z tego,
że Kyo istnieje, a nie jest tylko wyimaginowanym wytworem jego wyobraźni.
-
Nic – odparł szybko, zanim się zastanowił. W myślach pacnął się otwartą dłonią
w twarz. Zaprzepaścił kolejną już szansę na dowiedzenie się o wokaliście
czegokolwiek, czego nie wiedział zespół
lub gazety.
Albo
chociaż zwykłego porozmawiania z nim.
-
Co czytasz? – zapytał bezmyślnie, właściwie tylko po to, by się odezwać.
- „Śmierć w Darkroomie.”
Basistę
powoli zaczynały męczyć zdawkowe odpowiedzi blondyna, które mimo zabawności
przy oglądaniu, w zwykłej rozmowie były tylko irytującym utrudnieniem.
Kolejnym
z resztą.
-
O czym to? – zapytał więc Toshiya, ku poprowadzeniu tej nieudolnej pseudorozmowy,
w której czynny udział brał praktycznie tylko on.
A
Kyo zwyczajnie z niego kpił.
Nie
pokazywał tego, ale dla obserwatora takiego jak Toshiya, czujnego, gotowego do
szybkiego zwrotu rozmowy, była to więcej niż oczywista oczywistość. Widać to
było w nonszalancji, z jaką przerzucał kartki, w braku jakiegokolwiek
zainteresowania osobą basisty. W tym z pozoru zwykłym sposobie palenia
papierosa, który w rzeczywistości przemawiał do Toshiyi cierpkim głosem „odejdź
z mojej strefy, zatruwasz powietrze.”.
-
O prostytucji – Kyo z westchnieniem zamknął książkę, uprzednio zaginając róg
strony w ramach zakładki.
Kupić
zakładkę. Basista zanotował w myślach kolejną rzecz.
Śledził
dokładnie każdy ruch dłoni wokalisty, który odłożył książkę na oparcie fotela,
zdjął okulary i założył je na włosy. – O męskich dziwkach. Burdelu.
Morderstwie. Dam ci przeczytać, jak skończę.
Toshiya
w duchu uśmiechnął się z dumą, zadowolony z siebie. Skłonił Kyo do dłuższej
wypowiedzi, sukces. Niby nic, ale to zawsze jakiś sposób na podtrzymanie
konwersacji.
Chyba
że Kyo rozmawia z nim tylko dlatego, że uświadomił sobie o dwóch wyjściach.
Pracy
lub rozmowie z nim.
Basista
westchnął. Nie ma to jak porządnie się zdemotywować.
-
Dziękuję – uśmiechnął się nieśmiało do wokalisty, który nieodwzajemniony gest
skwitował krótkim kiwnięciem głową. – Kyo…? – zaczął dość cicho Toshiya,
przyglądając się twarzy wokalisty.
- Co? - Kyo spojrzał na niego z udawanym
zainteresowaniem, a Toshiya dalej siedział z zagryzioną wargą, nagle
zapominając tych setkach pytań, które miał zadać wokaliście.
-
Mogę się ciebie o coś spytać? – wydusił z siebie w końcu, zastanawiając się, o
co takiego miał zapytać blondyna.
-
Czy pytając mnie czy możesz zadać pytanie, nie zadałeś w pewnym sensie pytania?
– odpowiedział Kyo, dobijając Toshiyę, który kompletnie nie miał pojęcia co w
takim razie ma odpowiedzieć.
- Właściwe to tak… Tylko… - „Cholera” – przemknęło
przez myśl czarnowłosemu.
-
Tylko? – zaśmiał się kpiąco Kyo.
A
jego zamurowało, ponieważ pierwszy raz usłyszał śmiech Kyo. Kpił z niego,
wyraźnie, ale basistę nie to teraz obchodziło.
On
się zaśmiał.
Przy
nim.
Niesamowite.
Toshiya
potrząsnął głową energicznie.
-
Po co właściwie tu jesteśmy? – zapytał.
Tchórz.
Wyzywać
samego siebie, interesujące. Jak to kiedyś ktoś powiedział..?
No
tak.
„To
nie mówienie do siebie jest oznaką choroby psychicznej. Oznaką jest dopiero
odpowiadanie.”
-
Nie wiem – odpowiedział wokalista, obserwując uważnie czarnowłosego.
Nagle
ich zamyślenie i ten dziwny rodzaj melancholii przerwał głośny śmiech
dochodzący z prowizorycznego korytarzyka prowadzącego do sali.
-
Die – ni to stwierdza, ni to informuje sam siebie Kyo.
-
Tak – odpowiedział na to basista elokwentnie, wbijając wzrok w drzwi.
Do
pokoju wchodzi Die, obejmując w pasie zarumienionego Shinyę.
Kyo
unosi tylko brew, a Toshiyi opada szczęka.
Cholera.
Oni?
Razem?
Cholera.
Die
nagle ich zauważył, ale mimo to nie puścił blednącego i czerwieniącego na przemian
Shinyi.
-
To nie tak… - wydukał cicho perkusista,
odsuwając się trochę od czerwonowłosego.
-
Właśnie, że tak - zaśmiał się Die i
nagle całe napięcie opada całkowicie. Toshiya śmieje się głośno, a Kyo
puszcza oko do zarumienionego Shin-chana.
I
wszystko jest znowu normalnie.
Bez
spięć.
A
krótka pseudorozmowa ich dwójki popada w zapomnienie.
***
A,
zapomniałem wam powiedzieć.
Toshiya
nie dostał książki.
Bo
Kyo ją zgubił.
Bo
w sumie wcale nie była jego.
Ale
mimo to basista pieszczotliwie starszego po włosach, uśmiechając się z
politowaniem.
No
i przede wszystkim dlatego, że wie, że nie dostanie w szczękę.
Chociaż
właśnie tak to się zaczęło.
Toshiyowym
oberwaniem w szczękę od Kyo, który po długim czasie choroby (o której tylko
Toshiya wiedział, że owa nie istniała) zadzwonił.
-
Wiesz, to było głupie – mówił wokalista cicho do słuchawki o trzeciej w nocy,
budząc Toshiyę, który momentalnie stanął na nogi.
Basista
miał nadzieję, że chodzi o cios, śliwę pod okiem i jego tygodniową nieobecność
na próbach. Miał nadzieję, że wokalista chce go przeprosić. Och, jak bardzo się
myli.
-
Jak mogłeś tak po prostu powiedzieć że mnie kochasz. To było głupie i naiwne
– dokończył wokalista, skłaniając przy
tym nieświadomie („A może świadomie?” – syczy cichy głosik w podświadomości basisty,
który mocno potrząsa głową. „Nie” – zaprzecza
basista w myślach. „On by mi tego nie zrobił…” W tym momencie Toshiya
przypomina sobie to o odpowiadaniu samemu sobie, i powoli zaczyna tracić wiarę
w swoje zdrowie psychiczne.) basistę do samobójstwa z nieodwzajemnionej
miłości. Toshiya próbuje się odezwać, ale w sumie nie wie co ma powiedzieć i
przede wszystkim stwierdza, że nie ma po co.
Niestety,
uporczywa cisza w słuchawce uświadamia mu, że może jednak wypadałoby się
odezwać.
-
Kyo… porozmawiajmy… - mówi cicho, trzymając obiema dłońmi słuchawkę telefonu
stacjonarnego.
Notując
w pamięci kolejną rzecz.
Sprawdzić,
skąd ma mój numer stacjonarny.
-
Rozmawiamy przecież – wokalista prychnął cicho, co oczywiście doskonale było
słychać w słuchawce.
- Kurwa – zaklął basista. „Nie pomagasz,
skurczybyku” – mruknął do Kyo w głowie.
-
Kyo, miło mi – śmieje się do słuchawki blondyn. I cały czar nocnej rozmowy
prysł. Ale żadnemu z nich to specjalnie nie przeszkadzało. Nagle obydwaj zdali
sobie sprawę, jak cholernie łatwe to było.
-
Mam wino – proponuje cicho basista, obgryzając ze zdenerwowania paznokcie
-
Otwórz - odpowiada Kyo.
-
Poczekam na ciebie…- mruknął sennie
basista, skubiąc czarny lakier z paznokcia.
-
Drzwi otwórz – zaśmiał się Kyo i rozłączył się. A Toshi podreptał śpiąco do
korytarza i otworzył drzwi. Spotykając za nimi Kyo z kwiatami, został
najszczęśliwszym człowiekiem na ziemi. I nagle wszystkie pytania stają się bez
sensu, gdy blondyn wszedł i, od razu przypierając basistę do ściany, pocałował
go łapczywie, a kwiaty wylądowały na podłodze. „A takie ładne…” – przemknęło
przez myśl Toshiyi.
I
nie otworzyli wina, ale to bez znaczenia,
bo za to kochali się namiętnie na dywanie.
A
budząc się rano w łóżku, koło rozczochranego wokalisty, Toshiya znowu był
najszczęśliwszym człowiekiem świata.
I
spóźnili się na próbę.
Trudno.
Bo
przecież są najszczęśliwszymi ludźmi na ziemi.
The
End.